sobota, 12 listopada 2016

Jest dobrze!


Źródło: http://static.prsa.pl

Wczorajszy, czwarty już mecz eliminacji do mistrzostw świata w Rosji miał dać odpowiedź na kilka pytań: czy morale zawodników nie upadły w wyniku ostatniej afery alkoholowej? Czy selekcjoner Nawałka potrafi na nowo zebrać do kupy swoich podopiecznych i pomimo wielu przeciwności konsekwentnie iść do przodu? Czy Rumunia faktycznie jest najgroźniejszą drużyną w tej grupie? No i w końcu – czy czeka nas kolejny mecz pełen nerwów? Myślę, że spotkanie w Bukareszcie dało nam doskonały obraz obecnej sytuacji w kadrze, a my z nadzieją możemy patrzeć w następny rok. Ale po kolei:

1. O alkoholowych libacjach części naszej drużyny na poprzednim zgrupowaniu napisano w zasadzie wszystko; sam zresztą stworzyłem dość obszerną notkę na temat zasad, jakimi powinien kierować się piłkarz, kiedy reprezentuje nasz kraj na arenie międzynarodowej. Jak wiemy, selekcjoner Nawałka wraz z prezesem PZPN Zbigniewem Bońkiem stanowczo zapowiadali, że z balangowiczami się rozprawią i żadnej taryfy ulgowej nie będzie. Wielu chciało, aby poleciały głowy, a nazwiska imprezowiczów zostały oficjalnie podane do publicznej wiadomości, a tymczasem, jak widać, sprawa została rozwiązana polubownie i wyłącznie na szczeblu wewnętrznym. Możemy domyślać się jedynie sankcji, jakie zaaplikowano tym najbardziej zabawowym kadrowiczom (prawdopodobnie skończyło się na wysokich karach finansowych i naganach), trzeba jednak przyznać, że Adam Nawałka po raz kolejny udowodnił, że jest wysokiej klasy dżentelmenem, a publiczne pranie brudów nie leży w jego naturze. Nie dość, że nikogo oficjalnie nie potępił, to jeszcze dał drugą szansę tym, o których plotkowało się najwięcej w kontekście niewylewania za kołnierz, a ci nie dość, że zagrali tym razem znacznie lepiej, to w dodatku zasłużyli na wyróżnienie za naprawdę świetne zawody.

2. W nawiązaniu do opisanych powyżej problemów oraz poważnej kontuzji Arkadiusza Milika, wykluczającej snajpera Napoli przynajmniej do marcowych spotkań eliminacyjnych, wielu zadawało sobie pytanie jak będzie wyglądać nasza gra z przodu. Wielką bolączką gry naszej kadry w przeszłości była bowiem ogromna dziura, jaka tworzyła się między drugą linią a osamotnionym na szpicy Lewandowskim, który niejednokrotnie w przypływie frustracji cofał się do środka pola i sam próbował rozgrywać, nie mając przy tym godnego partnera do gry. Na pierwszy rzut oka zestawienie drugiej linii również nie napawało zbyt wielkim optymizmem – Krychowiak zupełnie wypadł z rytmu meczowego, Linetty to zawodnik o tyle zdolny, co wciąż niedoświadczony, Zieliński dobre mecze przeplata fatalnymi, a Grosicki i Błaszczykowski, choć zwykle gwarantują solidną grę na skrzydłach, to skuteczne odcięcie ich od podań do Lewandowskiego praktycznie niweluje naszą siłę ofensywną. A Rumuni to przecież solidna drużyna, co częściowo pokazali na Euro zwłaszcza w meczu otwarcia z Francją. Nawałka miał więc spory ból głowy, jednak w końcu przypomniał chyba sobie, jak wielki potencjał drzemie w drużynie, która przecież całkiem niedawno dopiero po rzutach karnych przegrała na Euro z późniejszym mistrzem.

3. Od początku losowania Rumuni byli przedstawiani jako nasz największy rywal do walki o pierwsze miejsce w grupie. Jako jedyni, oprócz nas, występowali na mistrzostwach Europy we Francji (gdzie jednak osiągnęli znacznie gorszy wyniki niż Biało-Czerwoni), w swoich szeregach mają zawodników grających w klubach ligi włoskiej i hiszpańskiej, a ich selekcjonerem jest od niedawna doświadczony niemiecki trener, Christoph Daum. Chociaż do wczorajszego spotkania zgromadzili zaledwie pięć punktów, mecz u siebie z największym rywalem w grupie miał być tym przełomowym. Życie jednak w brutalny sposób zweryfikowało marzenia Rumunów o osiągnięciu korzystnego rezultatu, a wszelkie obawy z naszej strony okazały się bezzasadne, chociaż nie obyło się bez nerwów, tym razem jednak mających swoje źródło głównie poza boiskiem.

4. Zarówno piłkarze rumuńscy, jak i ich kibice (a w zasadzie kibole), zostali chyba oszołomieni różnicą klas, jaka dzieliła obie drużyny od samego początku spotkania. Polacy spokojnie i bardzo pewnie konstruowali swoje akcje, podczas gdy zawodnicy w żółtych strojach wyraźnie postawili sobie za cel polowanie na kości naszych reprezentantów. Po tym, jak Grosicki niczym Maradona wywiódł w pole wespół z asekurującym go Lewandowskim pięciu obrońców drużyny przeciwnej i mocnym, efektownym strzałem otworzył wynik tego spotkania, wśród zawodników i kibiców rumuńskich dało się odczuć dużą frustrację. Na trybunach co chwilę słychać było odgłosy wybuchających petard, na boisku lądowały race, a gospodarze nie mogli pogodzić się ze swoją bezradnością, gdy raz po raz ich akcje w kapitalny sposób przerywali Piszczek i spółka. Prawemu obrońcy Borussii Dortmund za to spotkanie należy się szczególne wyróżnienie, gdyż dawno nie widziałem meczu, w którym ktoś tak skutecznie wybił grę z głowy swojemu rywalowi. Lewoskrzydłowy reprezentacji Rumunii i Anderlechtu Bruksela, niejaki Alexandru o wdzięcznym nazwisku Chipciu, wyglądał przy naszym asie jak mały, bezradny hipopotamek. Piszczek nie tylko mijał go z dziecięcą łatwością, dzięki czemu co rusz inicjował akcje ofensywne, ale kilkakrotnie w sposób absolutnie światowy powstrzymał groźne ataki swojego rywala, genialnie go blokując, czy nawet wymuszając faule ofensywne.

Źródło: s3.party.pl

Wielka szkoda, że zarówno zawodnicy rumuńscy, jak i ich kibole nie potrafili uszanować klasy naszej drużyny. Kopiącego i depczącego Lewandowskiego Andone jeszcze można by przecierpieć, jednak sytuacja, w której metr od naszego kapitana wybuchła rzucona z trybun petarda, to ogromny, niewybaczalny wręcz skandal na skalę międzynarodową. Tego typu bandytyzm musi być surowo karany, a delikwentowi który takim czynem się "popisał", dożywotnio powinno się odebrać możliwość wstępu na jakiekolwiek imprezy masowe. Miejmy też nadzieję, że UEFA podejdzie do sprawy poważnie, a federacja rumuńska będzie musiała liczyć się ze srogimi konsekwencjami. Dzięki Bogu, że naszej gwieździe nic się nie stało, jednak przez te dwie-trzy minuty milionom kibiców w Polsce musiało szybciej bić serce.
Okazało się, że był to przełomowy moment spotkania. W naszych kadrowiczów wstąpiła sportowa złość, ataki na bramkę Tătărușanu znów się nasiliły, a wprowadzenie w końcówce nabuzowanego Teodorczyka było kolejnym strzałem w dziesiątkę naszego selekcjonera. Snajper Anderlechtu pokazał, że afera alkoholowa w żaden sposób nie wpłynęła na jego dyspozycję, co udowodnił już trzy minuty po wejściu, zaliczając asystę przy pięknym trafieniu Lewandowskiego. Nasz kapitan w najlepszy możliwy sposób odpłacił się więc rumuńskim bandytom, a co więcej, w końcówce spotkania został sfaulowany w polu karnym (znów podawał mu Teodorczyk!), po czym wykonał "jedenastkę" w najlepszy możliwy sposób.
3:0 na boisku najgroźniejszego rywala to doskonały wynik, a nas mogą dodatkowo cieszyć dwie ważne rzeczy: po pierwsze – w końcu udało się utrzymać prowadzenie przy jednoczesnym odparciu ataków rywali i jeszcze ten wynik w końcówce poprawić, a po drugie – przez całe spotkanie piłkarze konsekwentnie realizowali plan selekcjonera i ani przez chwilę nie dali po sobie poznać, że stracili panowanie nad sytuacją. Świetnie spisała się nasza defensywa – widać, że Glik i Pazdan bardzo dobrze się rozumieją, a ich pewność wzrasta, gdy mogą wspólnie tworzyć parę stoperów. Piszczek to absolutna klasa światowa, a Jędrzejczyk pod okiem Nawałki gra coraz lepiej i powoli staje się lewym obrońcą pełną gębą. Fabiański za dużo się nie napracował, ale zawsze był tam, gdzie być powinien. Środek pola również udźwignął presję, chociaż w jego stronę kieruję najwięcej zastrzeżeń, a zwłaszcza do jednej z naszych największych gwiazd – Grzegorza Krychowiaka. Myślę, że przez te trzy-cztery miesiące siedzenia na ławce PSG, na konto naszej "dziesiątki" wpłynęło odpowiednio dużo pieniędzy, dzięki czemu zimą będzie mógł szukać nowego klubu, chociażby na półroczne wypożyczenie. Wczoraj jak na dłoni było widać, że Krycha ewidentnie wypadł z rytmu meczowego, jego decyzje były spóźnione, ruchy powolne, a współpraca z resztą drużyny zupełnie nie przypominała tej z mistrzostw Europy. Apeluję więc do jego agenta, aby jak najszybciej znalazł nowego pracodawcę Krychowiakowi, który w końcu do PSG przychodził jako jeden z najlepszych defensywnych pomocników w Europie. Linetty to chłopak wciąż młody, widać, że momentami zżera go presja, jednak potencjał, jaki w nim drzemie, jest ogromny; dobrze się stało, że pojawił się w okresie, gdy w odmętach trybun Leicester przepadł nam Bartosz Kapustka. Zieliński dał wczoraj bardzo solidny występ, chociaż i on pokazał już, że potrafi więcej. Błaszczykowski jak zwykle nie zszedł poniżej swojego poziomu, a Grosickiego śmiało można określić jako jednego z bohaterów meczu.
Jak zwykle muszę poświęcić parę osobnych słów naszemu kapitanowi. Robert Lewandowski po raz już-nie-wiem-który pokazał, jak niesamowitym jest zawodnikiem, a w naszej kadrze wręcz kosmitą. Niech za samą rekomendację wystarczy fakt, że rywale nie potrafili go powstrzymać inaczej niż chamskimi faulami, a rumuńscy kibole postanowili zorganizować na niego zamach. Po wczorajszych dwóch trafieniach ma już na koncie siedem goli w tych eliminacjach i, jak widać, znów zgłasza aspiracje do odebrania korony króla strzelców tej fazy mistrzostw. Warto też wspomnieć, że w tym momencie z czterdziestoma dwoma golami plasuje się na trzecim miejscu wszech czasów, jeśli chodzi o klasyfikację strzelców w naszej reprezentacji, a do dogonienia jej lidera, Włodzimierza Lubańskiego, brakuje mu zaledwie sześciu bramek. 

Źródło: www.dzennikbaltycki.pl

Po październikowej rundzie w szeregach naszej reprezentacji pojawiło się sporo wątpliwości, niepewności i strachu, czy aby na pewno jesteśmy w stanie udźwignąć presję i po dwunastu latach przerwy awansować na mundial. Chociaż do końca eliminacji długa droga, to znów mogliśmy się przekonać, że potencjał w naszej drużynie jest ogromny, a świetny wynik na Euro nie był przypadkiem. Jeżeli do końca fazy grupowej będziemy grać z takim zaangażowaniem, pewnością i wiarą, jak we wczorajszym spotkaniu z Rumunią, to o awans możemy być spokojni. Zatem do boju Panowie i do zobaczenia w marcu!

Pozdrawiam,
Daniel Wu. AKA Bzdur Stejk

3 komentarze:

  1. Gra naszej reprezentacji mogła się podobać! Powinieneś Stejku wspomnieć jeszcze jaki to był dzień dla Polaków! Może jestem sentymentalny i patetyczny ale wspaniale było oglądać ten mecz 11go listopada! Ja wraz z przyjaciółmi miałem okazję oglądać go w Warszawie w przyjemnym pubie, który był wypełniony kibicami najróżniejszymi! Nasi Polacy sprawili, że cały lokal skandował "Polska biało-czerwoni". Jedna rzecz jedynie lepsza od gry naszych reprezentantów - TEN TEKST 👏

    OdpowiedzUsuń
  2. Rzeczywiście - może mój mało rozwinięty patriotyzm przesądził o tym, że zapomniałem wspomnieć o tej dacie, a z pewnością niejednemu Polakowi ta data w taki dzień dała dodatkowego kopa ;)
    No i dziękuję za miłe słowa!

    OdpowiedzUsuń