czwartek, 6 października 2016

O aktorstwie słów kilka...

Wbrew sugestywnemu tytułowi posta nie zamierzam dziś sporządzać poradnika dla początkujących artystów, marzących o występach na deskach teatru lub znalezieniu się po drugiej stronie obiektywu kamery filmowej. Aktorem jestem raczej kiepskim, za to z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że uwielbiam wyraziste, przekonujące i inspirujące role ekranowe. Wybitny artysta swoim występem często nie tylko potrafi „uratować” daną produkcję, ale umie też sprawić, aby o jego wyczynach mówiono przez długie lata, a on sam trafi do kanonu legend kina. Wiadomo jednak, że liczba aktorów nie zamyka się w puli kilkunastu, a nawet kilkuset; co zatem obliguje takiego fachowca, aby mógł tytułować się mianem „jednego z najlepszych”?

Al Pacino, Człowiek z blizną"

Na wstępie zadajmy sobie ważne pytanie – jakie są cechy szczególne gry tego typu wirtuoza? Powszechnie bardzo ceni się aktorów, którzy w swoich rolach są mocno ekspresyjni, potrafią przekrzyczeć i zdominować resztę obsady, a ich zachowanie i gesty wprowadzają widza w nastrój niepokoju. Mistrzem tego typu gry był, a w zasadzie wciąż jest, legendarny Al Pacino. Jego występy w „Pieskim popołudniu”, „Człowieku z blizną” czy trylogii „Ojciec chrzestny” zyskały status kultowych i przypięły mu niejako łatkę artysty grającego osoby wyłącznie okrutne i bezwzględne. I chociaż w ukazywaniu emocji Pacino nie ma sobie równych, warto zapoznać się także z jego nieco innymi, ale równie znamienitymi kreacjami, jak chociażby Frank Slade, emerytowany, niewidomy pułkownik w „Zapachu Kobiety” (występ nagrodzony Oscarem za pierwszoplanową rolę męską), czy zdolny i uczciwy adwokat Sam Kirkland z „...I sprawiedliwość dla wszystkich”. Oczywiście Pacino nie jest jedynym wybitnym przedstawicielem ekspresyjnego sposobu grania; ostatnimi czasy wielką popularność, dzięki zastosowaniu tejże metody w filmie „Whiplash”, zyskał charyzmatyczny J.K. Simmons.

Dustin Hoffman, Absolwent"

Z drugiej strony znajdziemy aktorów, którzy specjalizują się w graniu tak zwanych „zwyczajnych ról”. Ot, normalnych ludzi, bez chorób psychicznych czy innych dziwnych cech charakteru. Tego typu występy są mocno niedoceniane, a warto nadmienić, że nie jest łatwo w sposób przekonujący wcielić się w rolę człowieka, który zachowuje się, jak większość z nas na co dzień. W tej lidze najwyżej umieszczam Dustina Hoffmana, mistrza słowa i spojrzenia. „Absolwent”, „Życie Kramerów”, „Wszyscy ludzie prezydenta” – trzeba mieć naprawdę niebywały talent, aby w taki sposób przedstawić życie zwykłego człowieka, przy okazji nie tylko nie zanudzając widza, ale z powodzeniem trzymać go „przyklejonego do ekranu”. Oczywiście Hoffman, podobnie jak Pacino, zasłynął także innymi wielkimi rolami, między innymi jedną z najwybitniejszych kreacji w historii kina, kiedy to wcielił się w autystycznego geniusza w obrazie „Rain Man”. Ten występ, a także „Tootsie” czy na przykład „Nocny kowboj” przedstawiły go światu jako aktora niezwykle wszechstronnego. I tu skupimy się na kolejnym sposobie gry aktorskiej.

Robert De Niro, Wściekły byk"

Artystę, którzy potrafi zagrać wiele diametralnie różniących się od siebie ról, zwykle zwie się „aktorem-kameleonem”. W jednym filmie wciela się w gangstera, w drugim – ojca wielodzietnej rodziny, w trzecim – lekarza, w czwartym – chorego na zaburzenia osobowości malarza itd. Od razu na myśl przychodzi tu, rzecz jasna Robert De Niro. Jest to jeden z moich ulubionych aktorów, którego zaliczam do swojej czołowej trójki ludzi filmu, a kreacje, które stworzył, zwłaszcza na przestrzeni lat 70., 80. i 90., z miejsca plasują go na pozycji najwybitniejszych artystów kinowych. Aby opisać wielkość jego ról, podam po prostu tytuły, w których można podziwiać geniusz tak zwanego Bobby'ego – „Ojciec chrzestny 2”, „Wściekły byk”, „Taksówkarz”, „Przebudzenia”, „Przylądek strachu”, „Chłopięcy świat”, „Łowca jeleni” i wiele, wiele innych. Cóż tu więcej dodać mistrz.

Marlon Brando, Ojciec chrzestny"

Najbardziej cenię jednak niezwykle skomplikowany, ale i najbardziej imponujący sposób gry, który zyskał nawet swoją encyklopedyczną nazwę, mianowicie „metodę Stanisławskiego”. Zainteresowanych głębiej tym tematem zachęcam do poszperania w zasobach internetu, jednak w skrócie mogę wyjaśnić, iż owa technika polega na pełnym współgraniu umysłu i ciała dzięki użyciu podświadomości. Inaczej mówiąc, aktor na czas zdjęć „staje się” osobą, którą gra. W każdej chwili jest gotowy odbierać bodźce w sposób, w jaki uczyniłaby to odgrywana przez niego postać, a nie tak, jak zrobiłby to w swoim codziennym życiu. Za prekursora budowania bohatera filmowego według tej zasady uważa się nieco mniej znanego aktora Lee Strasberga („Ojciec chrzestny 2”, „...I sprawiedliwość dla wszystkich”), a za największego eksperta – niezapomnianego Marlona Brando. Gorąco polecam zapoznać się z jego trzema najbardziej cenionymi rolami: Vito Corleone w „Ojcu Chrzestnym”, Stanleya Kowalskiego w „Tramwaju zwanym pożądaniem” i Terry'ego Malloy'a w „Na Nabrzeżach”. Każda z tych postaci, choć grana przez tego samego człowieka, posiada zupełnie inne cechy charakteru, różni się sposobem wykonywania gestów czy reagowania na zewnętrzne bodźce, a nawet dzięki tak „normalnym” czynnościom, jak mruganie, czy odchrząkiwanie, buduje od zera swoją tożsamość. W XXI wieku tego typu role pojawiają się dość rzadko, warto jednak wyróżnić całokształt dorobku Christiana Bale'a, Joaquina Phoenixa i Philipa Seymoura Hoffmana, czy też kapitalne występy Heatha Ledgera w „Mrocznym Rycerzu”, Javiera Bardema w „To nie jest kraj dla starych ludzi” i Christopha Waltza w „Bękartach wojny”.

Daniel Day-Lewis, "Aż poleje się krew"

Nie mógłbym jednak nie wspomnieć o najwybitniejszym aktorze naszych czasów, moim osobistym numerze jeden i laureacie trzech absolutnie zasłużonych Oscarów za role pierwszoplanowe. Za ogromny zaszczyt traktuję fakt, iż owy geniusz nosi to samo imię, co ja, a mowa oczywiście o Danielu Day-Lewisie. Skupia on w sobie wszystkie typy aktorstwa, które przytoczyłem wcześniej, a w stosowaniu metody Stanisławskiego osiągnął artystyczny Olimp, z którego nieprędko strąci go jakikolwiek aktor (zadatki mają Phoenix i Bale, ale przed nimi jeszcze sporo pracy). Chociaż niestety występuje stosunkowo rzadko (potrafi mieć aż pięcioletnie przerwy w graniu), to gdy już pojawia się na ekranie, przyćmiewa wszystko i wszystkich. Oglądając „Moją lewą stopę”, można pomyśleć, że do filmu zaangażowano prawdziwie spraraliżowanego człowieka. „W imię ojca” to niezwykle przekonujący obraz przemiany zbuntowanego nastolatka, który znalazł się w beznadziejnej życiowej sytuacji. W średnich niestety „Gangach Nowego Jorku” zagrał tak, że znakomity przecież Leonardo DiCaprio wypadł przy nim jak uczniak. Gdyby nie Day-Lewis, „Lincoln” przepadłby w odmętach słabych produkcji, a tak jest chociaż co pamiętać, bo oglądając film, można mieć wrażenie, że oto szesnasty prezydent Stanów Zjednoczonych zmartwychwstał i przeniósł się w czasie. Za największe osiągnięcie Day-Lewisa uważam jednak „Aż poleje się krew” i arcygenialną rolę inteligentnego przedsiębiorcy, Daniela (ach, ci Daniele) Plainview. Nie jestem w stanie dobrać odpowiednich słów, aby opisać wielkość tej kreacji – po prostu polecam zaopatrzyć się w płytę z filmem i czym prędzej go odtworzyć (jednak ostrzegam, seans może nie należeć do łatwych). Czyż rola ta nie należy do pięciu najlepszych występów w historii kina?

Legendy Hollywood (źródło: www.fanpop.com)

Jak widać, sposobów interpretacji aktorskich może być sporo, a i tak nie wymieniłem wszystkich, skupiając się na tych, które charakteryzują artystów najwybitniejszych. Z jednej strony mamy mistrzów ekspresji, jak Al Pacino, Gene Hackman czy George C. Scott, ekspertów od ról „zwykłych”, czyli Dustina Hoffmana, Gregory'ego Pecka i Robina Williamsa, kameleonów typu Robert De Niro, Gary Oldman, czy (uwaga, w końcu kobiecy przykład!) Meryl Streep, a także aktorów „żyjących rolą”, jak Marlon Brando, Christian Bale czy Joaquin Phoenix. Z drugiej jednak strony wyróżnić można sporą grupę aktorów również znamienitych, niebywale charakterystycznych, ale nie zaliczających się do żadnej z powyższych grup. Co prawda posiadają oni jakiś procent cech z każdego sposobu gry, ale nie wyróżniają się one u tych artystów w aż tak widoczny sposób. Przykłady? Michael Caine, Jack Nicholson, Morgan Freeman, Anthony Hopkins, Kevin Spacey czy Sean Connery. Nie zapominajmy też o „starej gwardii” kina, mając w pamięci czasy, gdy obraz był dość statyczny, a akcja skupiała się głównie na bohaterach, wypowiadających swoje kwestie w sposób bardziej teatralny, a nie typowy dla czasów współczesnych. Polecam zapoznać się z dorobkiem takich tuzów filmu, jak Humphrey Bogart, Alec Guinness, Henry Fonda, Yul Brenner, James Stewart, Peter O'Toole czy (uwaga, znów kobieta!) Katherine Hepburn. 

Daniel Day-Lewis odbierający Oscary w latach 1990, 2008 oraz 2013 (źródło: www.bbc.com)

Dzisiejszy wpis wydaje się stosunkowo długi, jednak z pewnością nie wyczerpuje tematu – do poruszonych tu kwestii na pewno powrócę, a filmy, w których występują wspomnieni dziś aktorzy, najprawdopodobniej jeszcze wylądują na tapecie. Na koniec chciałbym zachęcić wszystkich do bacznego obserwowania nie tylko ulubionych aktorów, ale i takich, których... potrafiliście znienawidzić za to, jak okrutni byli grani przez nich bohaterowie. W końcu nie jest łatwo zbudować postać i nadać jej takie cechy charakteru, dzięki którym pokochamy ją albo znienawidzimy. Umiejętność wzbudzenia wśród widzów tak skrajnych uczuć świadczy bowiem o wysokim poziomie rzemiosła aktorskiego.

Pozdrawiam,
Daniel Wu. AKA Bzdur Stejk

2 komentarze:

  1. Fajny artykuł :) a jak byś miał czas to może byś wrzucił jakieś top5 filmów które polecasz żeby obejrzeć. Np. Top5 lat70, Top5 lat80 itp aż do 2000<. Z reguły ogląda się duże produkcje, ale może masz w rękawie jakieś "perełki" :) z zaznaczeniem na co warto zwrócić uwagę w filmie. Zwykły widz nie zauważa tego co napisałeś w powyższym artykule. Ja skorzystałem. Dzięki. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam w planach zrobienie takich zestawień, gdyż uwielbiam wszelkiego rodzaju topy, rankingi itp. ;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń