Robert Lewandowski, źródło: http://gfx.radiozet.pl |
Miniony
weekend upłynął pod znakiem eliminacji do Mistrzostw Świata w
Piłce Nożnej, zatem dziś zmieniamy temat i przenosimy się na
boisko! Jak większość z nas wie, polska reprezentacja po raz
kolejny zafundowała nam niezły thriller, tracąc w meczu z Danią 2
bramki na własne życzenie, pomimo pewnego prowadzenia 3:0 po 47
minutach spotkania. Bogu niech będą dzięki za talent Roberta
Lewandowskiego, który jest dla tego zespołu bardziej wartościowy
niż chyba sam Cristiano Ronaldo dla swojej reprezentacji, i nikt mi
nie wmówi, że zakładając biało-czerwony trykot, mniej się stara.
Nie zliczę sytuacji, w których nasz as wykonywał zadania
przyporządkowane pozostałym kolegom z drużyny, a mimo tego i tak
potrafił aż trzykrotnie pokonać Kaspera Schmeichela.
Przed
nami jeszcze mecz z Armenią, więc póki co wstrzymam się od osądów
na temat szans polskich piłkarzy w tych eliminacjach, niemniej jeśli
(nie daj Boże) coś poszłoby nie tak, grozi nam mała powtórka z tak
zwanej "klątwy Bońka". Tego na pewno byśmy nie chcieli,
zwłaszcza, że jeszcze 3 miesiące temu wszyscy zobaczyli, jak
niesamowity potencjał ma nasza obecna kadra. Zaraz, zaraz, jaka
klątwa Bońka? O co tu właściwie chodzi? Aby odpowiedzieć na to
pytanie, musimy cofnąć się w czasie o dokładnie 30 lat.
Oficjalne logo Mistrzostw Świata w 1986 r., źródło: www.polski-sport.pl |
Na
meksykański mundial w 1986 roku (mistrzostwa miały odbyć się
pierwotnie w Kolumbii, jednak pogrążony w chaosie kraj wycofał
się z organizacji w ostatniej chwili), Polacy pojechali nie tylko
jako brązowi medaliści poprzednich mistrzostw, ale także jako
zwycięzcy grupy eliminacyjnej – na pokonanym polu pozostawiliśmy
Albanię i Grecję, krwi napsuła nam jedynie nieco Belgia, w której
występowało wówczas sporo szanowanych w Europie piłkarzy, jednak
awansu nikt nam nie odebrał. Mieszane uczucie wśród kibiców
wywołał za to zestaw naszych przeciwników już w fazie grupowej
mundialu – los przydzielił nam dość egzotyczne dla przeciętnego
kibica Maroko, zawsze groźną Portugalię i jak zwykle znajdującą
się w gronie faworytów Anglię. Jednak to my mieliśmy coś
udowodnić, w końcu byliśmy wciąż aktualną trzecią drużyną
świata.
Bardzo
złym omenem okazał się mecz numer jeden. W nieludzkiej wręcz
temperaturze na stadionie w Monterrey, Polacy bezbramkowo zremisowali
z reprezentacją kraju, który większości kojarzył się głównie
z tytułem słynnego melodramatu z Humphrey'em Bogartem i Ingrid
Bergman w rolach głównych. Marokańscy zawodnicy nie mieli nic do
stracenia i ambitną grą pozbawili naszych piłkarzy ich
największych atutów. Nastroje poprawił nieco kibicom mecz z
Portugalią. Biało-czerwoni ponownie walczyli nie tylko z
przeciwnikiem, ale i temperaturą, jednak tym razem udało się
strzelić jedną bramkę, a jej autorem był Włodzimierz Smolarek.
1:0 przybliżyło nas do awansu, a bardzo słaba dyspozycja
reprezentacji Anglii (0:0 z Maroko i 0:1 z Portugalią) miała nam w
nim tylko pomóc. Rzeczywistość okazała się jednak bardzo
brutalna. Gary Lineker w zaledwie 25 minut pokazał polskiej kadrze
miejsce w szeregu, aż trzykrotnie znajdując drogę do bramki.
Polacy nie mieli w tym spotkaniu żadnych atutów, a perspektywa
awansu nagle niespodziewanie bardzo się oddaliła. Na szczęście
dla nas, wyniki w innych grupach ułożyły się w sposób promujący
Biało-czerwonych awansem z trzeciego miejsca. Co ciekawe, najlepszą
drużyną w naszym gronie okazało się Maroko, po sensacyjnym
zwycięstwie nad Portugalią.
Niestety,
narodowe nastroje ponownie popsuły się po tym, gdy wyłonił się
nasz rywal w 1/8 finału. Chociaż z reprezentacją Brazylii do tej
pory toczyliśmy raczej wyrównane boje, postawa drużyny w meczu z
Anglią i świetna forma "Canarinhos" w fazie grupowej
kazały oczekiwać najgorszego. Rzeczywistość potwierdziła te
obawy, a wręcz je przebiła. Na stadionie w Guadalajarze, przy
asyście okrutnego wręcz upału, Polacy, pomimo dość
obiecującego początku, wyglądali przy Brazylijczykach jak drużyna
juniorów. Niestety, słabe strony, które wyszły na jaw w meczu z
Anglią, przez Socratesa i spółkę zostały tylko uwypuklone, a
spotkanie zakończyło się haniebnym wynikiem 0:4.
Zbigniew Boniek, źródło: www.sportano.net |
Ten
mecz sprawił, iż wylecieliśmy z mundialu z wielkim hukiem, a
selekcjoner Antoni Piechniczek, któremu szybko zapomniano, jak
wielki sukces osiągnął cztery lata wcześniej, podał się do
dymisji. Cały naród najbardziej zabolały jednak słowa, które po
spotkaniu wypowiedział najlepszy wówczas zawodnik naszej
reprezentacji, Zbigniew Boniek: „Wszystkim
się w głowach poprzewracało. Już sam awans do mistrzostw jest
wielkim sukcesem i jeszcze zatęsknimy za polskimi awansami”. Słowa
obecnego prezesa PZPN okazały się niestety prorocze i na kolejny
występ w wielkiej piłkarskiej imprezie czekaliśmy aż 16 lat.
Dlaczego zatem w ogóle przytaczam całą tę historię?
Polska
reprezentacja przez wiele lat nie miała szczęścia do mistrzostw
Europy, za to jak już graliśmy na mundialu, to wstydu zwykle nie
przynosiliśmy. W ostatnim dziesięcioleciu dużo się jednak w tej
materii zmieniło – jeżeli już na jakichś mistrzostwach gramy,
to właśnie na Euro. „Klątwę Bońka” w świetnym stylu
przełamał ze swoją kadrą Jerzy Engel, niestety, występ na MŚ
2002 w Korei Płd. i Japonii, był kiepski, a Polacy wrócili do domu
po trzech spotkaniach w grupie. Tak samo źle poszło drużynie Pawła
Janasa na mundialu w Niemczech i w 2006 roku nasza przygoda również
zakończyła się na fazie grupowej. Od tej pory, mistrzostwa globu
są dla nas nieosiągalne, lecz w międzyczasie udało nam się
zagrać aż na trzech czempionatach z rzędu w Europie. Edycje 2008 i
2012 lepiej pozostawić bez komentarza, gdyż skompromitowaliśmy się
tam jeszcze bardziej niż za Engela i Janasa (w dodatku w 2012 r.
grając jako współgospodarz), na szczęście jednak świeżo
zakończone mistrzostwa we Francji każą upatrywać w nas drużynę,
która na mundial w 2018 r. powinna pojechać.
Z
drżeniem serca obserwuję więc początek naszej drogi do Rosji.
Falstart z Kazachstanem został ogłoszony jako wypadek przy pracy;
niestety sobotnie spotkanie z Danią, chociaż do 50 minuty
znakomite, w drugiej połowie przyprawiało widzów o szybsze bicie
serca i pokazało wielką słabość, jeśli chodzi o grę naszych
zawodników przy pewnym prowadzeniu. Nie może być tak, że Robert
Lewandowski wiecznie nas ratuje – jego renoma znana jest
na całym świecie, a obrońcy każdego zespołu mają za zadanie
gryźć ziemię, aby tylko as Bayernu nie doszedł do akcji. Widać,
jak bardzo wypadł z gry Krychowiak, jak złym posunięciem był
transfer Kapustki (brakowało tego typu piłkarza na boisku) i jak
sypie się nasza defensywa, gdy w nie najlepszej formie jest Kamil
Glik. Ewidentnie brakuje spokoju i zwykłego w świecie „wyluzowania”. Wtorkowy mecz z Armenią z pewnością odpowie na wiele
pytań, jednak na dzień dzisiejszy jedno jest pewne – kadra
Nawałki musi się obudzić i być może zadziałać powinni tu
przede wszystkim psychologowie, gdyż umiejętności naszym
zawodnikom odmówić nie można (w sobotę kilku z nich pokazało
parę naprawdę świetnych zagrań – mówię tu chociażby o
Grosickim, czy nawet Jędrzejczyku), ale coś ewidentnie dzieje się
w ich głowach.
Oficjalne logo Mistrzostw Świata w 2018 r., źródło: http://www.weglobalfootball.com |
„Klątwa Bońka” w latach 1986-2002 dotyczyła wszystkich imprez wysokiej rangi. Obecnie musimy walczyć o to, aby stare demony nie powróciły w nieco innej formie i nie upatrzyły sobie w sposób szczególny mistrzostw świata. W końcu nie oszukujmy się, mimo iż klątwę udało się przerwać, występy w 2002 i 2006 roku były bardzo słabe i wielokrotnie można było usłyszeć, że „po co myśmy tam w ogóle jechali, lepiej by było, jakbyśmy nie awansowali”. Kibicujmy zatem Nawałce, Lewandowskiemu i spółce, aby obecne eliminacje przerwały nie tylko kiepską passę mundialową, ale miały swoją kontynuację również na właściwych mistrzostwach, a cały naród mógł cieszyć się z gry naszych Orłów co najmniej tak, jak jeszcze 3 miesiące temu we Francji!
Pozdrawiam,
Daniel Wu., AKA Bzdur Stejk
Daniel Wu., AKA Bzdur Stejk
Na piłce nożnej się nie znam, ale pozdrawiam i zgłaszam, że przeczytałam:D
OdpowiedzUsuńDziekuje za ciekawy artykul
OdpowiedzUsuń